To właśnie ja … prawie rok temu, ukryta samotnie nad morzem na parę tygodni, które miałam spożytkować na zaakceptowanie faktu o zakończeniu kariery hydrotechnika oraz stawienie czoła nierealnej sytuacji jaka zaistniała w pracy. Stopień absurdu sytuacji odpowiadał wielkości zdziwienia pracodawcy, kiedy pod koniec października 2016 r. wręczałam rozwiązanie umowy o pracę w trybie natychmiastowym z winy pracodawcy.
Kończąc 33 lata zostałam bez pracy i pieniędzy. Po 7 latach intensywnej pracy nie dorobiłam się męża, rodziny ani własnego kąta do mieszkania. O braku perspektyw na pozostanie w branży także należy wspomnieć.
Aspekty niematerialne takie jak: nerwica, bezsenność, bóle głowy i brzucha oraz płacz – stanowiący jedyną formę wyrzucenia napięcia i emocji z siebie – to codzienne efekty uboczne przekraczania własnej granicy cierpliwości i godzenia się na życie w absurdzie od ponad 3 lat.
Kiedy we wrześniu 2016 r. zemdlałam w pracy zrozumiałam, że nie dam rady tak żyć. Uderzając głową o parkiet moje dotychczasowe destrukcyjne myślenie zmieniło się od tak o … Nauki wpajane codziennie przez kolegę nie dały takiego efektu jak jeden nokaut z podłogą.
Przestałam używać słowa muszę. Przestałam eksploatować swój mózg i ciało w imię pensji i doświadczenia.
Pamiętam upalny dzień września. Planowałam piątkowy wieczór oraz weekend wykorzystać maksymalnie na dokończenie tematów przed pójściem na miesięczny urlop. Pamiętam telefon po godzinie 15:00 z informacją potwierdzającą, że szef nie wywiązuje się ze swoich obowiązków od momentu mojego zatrudnienia. Wpadłam w histerię. Krzyczałam do koleżanki, że to koniec. Że nie biorę niczego do domu. Że wali mnie już to i nie będę tego syfu dłużej dźwigać na swoich barkach. A także, że nie wracam do pracy po zakończeniu urlopu.
Straciłam grunt pod nogami i poczucie złudnej stabilizacji. Wybrałam bycie bezrobotną kosztem zawodu, który uwielbiałam i w którym czułam się spełniona.
Tak to ja … Powinnam zacząć wpis od przedstawienia się. Żeby nie było tendencyjnie pozostanę przy takiej kolejności.
Nazywam się Magda. W dowodzie istnieję jako Magdalena Ewa. Od dziecka wołano do mnie Małe – jako najmłodsze w rodzinie. Na studiach pozostałam w pamięci jako Laara – z racji długich do pasa 2 warkoczy dobieranych, czyniących mnie podobną do głównej bohaterki gry Tomb Raider. Zwracano się do mnie: Magdalenka, Madzia, Magducha … Moje imię dla znajomych z zagranicy nie stanowi jakiegoś problemu: Madeline, Mahda. Ostatnio bywam: Madagaskarką lub Magdulą.
Po co to wszystko? Staram się znaleźć własną ścieżkę. Nie wiem kim chcę być. Nie wiem czy inżynierem za wszelką cenę?
Nie mam żadnego planu. Po prostu wykorzystuję czas bezrobocia na powrót do rzeczywistości i odnalezienie swojego ja, które zgubiłam minimum 3 lata temu.
Pamiętnik nie pomógł … Może blog przywróci wiarę w siebie i swoją wartość.
Życzę sobie, aby blog stał się wymówką i kopniakiem do rozwinięcia kreatywności oraz realizacji pomysłów, które musiałam porzucić w imię bycia inżynierem.
Magda, wierzę, że tak właśnie będzie! To z pewnością początek czegoś dobrego, nowego. Już jesteś silniejsza. A ten blog tylko dowodzi tego, że masz już przepracowane trudne tematy, jesteś świadoma i pewna siebie! Tak trzymaj! PS. Kiedy napijemy się herbaty w naszej kafejce?