Otwierając szampana w sylwestrową noc życzyłam sobie, aby rok 2018 był tym, w którym wszystkie sprawy ułożą się w jedną pomyślną dla mnie całość. Pragnęłam, aby moje życie wjechało na właściwy tor, pozwalający osiągnąć stację docelową o nazwie „szczęście”.
2 stycznia nie obudziłam się zlana potem. Nie płakałam z bezsilności ani braku chęci pójścia do pracy. Nie siedziałam na łóżku przerażona perspektywą walki o samą siebie w życiu służbowym.
Nie zastanawiałam się kiedy coroczna tendencja niżowa zostanie w końcu zatrzymana.
Pierwszy raz od wielu lat bezstresowo rozpoczęłam pierwsze dni stycznia. Dużą ulgę przyniósł mi fakt, że tamtego życia już nie ma. Mam nadzieję, że najbliższy rok będzie dla mnie wspaniałym okresem. Czuję to i w końcu wierzę, że to będzie mój czas.
Nowa praca, nowe cele, nowe wyzwania … Nowe życie! Nowa ja!
Postanowienia noworoczne są jak czekoladki albo cola light: na początku sprawiają przyjemność, cieszą i pozwalają nam rozkoszować się smakiem, później stają się przekleństwem i sprawcą wyrzutów naszego sumienia.
Mając racjonalne podejście do swoich ograniczeń, jednocześnie akceptując własne ułomności, ostrożnie stawiam przed sobą cele. Co roku chciałabym bardziej dbać o siebie, szanować swoje zdrowie. Zawsze obiecuję zwracać uwagę na to co jem, ograniczając – jak każda kobieta – spożycie węglowodanów. Raz w miesiącu dopuszczam zjedzenie włoskiego ciasta drożdżowego panatone, chipsów oraz hamburgera z frytkami. Do listy postanowień dodaję także spędzanie czasu na świeżym powietrzu oraz wszelkie aktywności sportowe, w tym zwiększenie częstotliwości i regularności nielubianych ćwiczeń kręgosłupa oraz prawego kolana. Co roku dokładam starań aby rozwijać swój intelekt, nauczyć się czegoś nowego, a także częściej grać na pianinie.
Nie wyznaczam ram czasowych dla postanowień, bo wiem jak szybko następują zniechęcenie czy też rozczarowanie w momentach kiedy pozwolimy sobie na słabość. Czy coś się stanie gdy opuszczę 2 treningi z 4 narzuconych tygodniowo? Czy coś się stanie jak upiekę 3 ciasta drożdżowe w miesiącu zamiast 1?
Myślę raczej w aspekcie globalnym – w skali roku. Wolę, aby przez 12 miesięcy móc wypracować zdrowe nawyki oraz nauczyć się dobrego, świadomego traktowania własnego ciała i duszy.
Nie używam kalendarzy z radami fitness, intelektualnymi mantrami czy poradami dnia. Motywuję się świadomością, że chodzi tu wyłącznie o mnie: moje szczęście, samopoczucie i kondycję. Jeżeli sama nie chcę zadbać o siebie, nikt inny nie zrobi tego za mnie.
Postanowienia te nie są jakieś wyszukane, trudne do osiągnięcia czy wygórowane. To raczej reguły pozwalające na zachowanie zdrowego stylu życia w zgodzie z własnym ja, w myśl zasady MSZ, czyli: Mądra Silna Zdrowa.
Najtrudniejsze postanowienie noworoczne w życiu?
To z 2017 r. Obiecałam sobie, że nie kupię żadnego ubrania przez 12 miesięcy. Udało się i jestem z tego bardzo dumna.
Tegoroczny cel do osiągnięcia?
Nie kupię żadnej książki przez 2018 r. Zakaz nie dotyczy twórczości Oriany Fallaci oraz Asli Erdogan.
Skupię się natomiast na lekturach, które od 2 lat czekają na przeczytanie oraz sięgnę po pozycje z bogatej biblioteki, stworzonej przez moją babcię.