Lato w mieście

Kiedy:

  • zaczynam rozglądać się za kocem, spędzając na kanapie leniwe popołudnie,
  • odczuwam zimno pływając na desce SUP,
  • po pływaniu na SHARKU mam chęć na: gorącą kąpiel, ogrzanie stóp wełnianymi skarpetami, regenerację w fotelu opatulona kocem z kieliszeczkiem nalewki pigwowej w ręku na rozgrzanie,
  • odbywam wieczorny spacer z psem przy świetle latarni miejskich, a nie gasnących promieni słońca,
  • chętniej sięgam po gorącą herbatę (z cytryną, imbirem i miodem) niż po zimne napoje,
  • szykuję się do pracy jest ciemno za oknem,
  • coraz częściej słyszę chór dzikich gęsi kluczących nad głową

znaczy, że lato zbliża się ku końcowi.
Czynniki te wywołują u mnie objawy melancholii, którą pogłębiam odtwarzając przynajmniej raz dziennie piosenkę Lany del Rey „Summertime Sadness”. Oprócz smutku pojawia się niepokój, sprowokowany moimi myślami o najgorszych aspektach jesieni – czyli braku słońca i niskich temperaturach. Buntuję się wewnętrznie przed wymianą letniej garderoby na ciepłe, niewygodne ubrania. Nie zgadzam się na życie w ciemnej, zimnej aurze przez najbliższe 8 miesięcy. Ta perspektywa mnie przytłacza. Nie chcę rezygnować z pływania na desce. Nie chcę myśleć o zakończeniu sezonu SUP 2018. Obsesją stało się śledzenie prognozy pogody, aby zaplanować wypady na deskę na kolejne dni. Chciałabym złapać każdy promień słońca, nacieszyć się każdą wolną chwilą, każdą możliwością spędzenia czasu na wodzie. Im bliżej nieuniknionej jesieni, tym mój apetyt na SUP-owanie pozostaje niezaspokojony.

Oj będzie mi ciężko przyzwyczaić się do jesiennego trybu życia po tak słonecznym, suchym lecie. To były fenomenalne pogodowo 3 miesiące. Chwile oddechu i równowagi od codzienności łapałam pływając na desce. Ta z kolei okazała się najlepszą opcją na zniesienie upałów w mieście. Nie planuję urlopu w tym roku, więc uroków lata doświadczałam wiosłując po okolicznych jeziorach. Nie narzekałam na nudę, lecz tęskniłam za morzem.
Lipiec – sierpień to dla mnie miesiące „odwyku morskiego”, w których nie jeżdżę na wybrzeże. Okres wakacji szkolnych jest najgorszym z możliwych na spędzanie wolnego czasu nad Bałtykiem. Komercja nadmorskich miejscowości, tłumy, hałas, smród, śmieci, a przede wszystkim korki na drogach, wydłużające czas jazdy z 1,5 godziny do minimum 3 godzin, to te czynniki, które sprawiają, że nie pcham się nad morze. Przyznaję, w tym roku zrobiłam wyjątek. Zawitałam na zachodnie wybrzeże 2 razy: pod koniec lipca – z chęci spędzenia chociaż weekendu z siostrą i jej rodziną – oraz z początkiem sierpnia – z ciekawości zobaczenia zawodów Planet Baltic SUP Race w Kołobrzegu. W obu przypadkach warto było zabrać SHARKA i jechać 3,5 godziny, żeby spędzić cudowny czas.
Do Kołobrzegu przyjeżdżałam wyłącznie w sprawach służbowych. Dobrze było wrócić do tego miasta po 3 – letniej nieobecności, ale już w celach prywatnych. Zeszłoroczne zawody Planet Baltic SUP Race niechcący przegapiłam. W tym roku nie odpuściłam. Sobotę, 4 sierpnia, spędziłam na plaży jako widz, kibic i maniak deski SUP. Była to dobra okazja na obejrzenie sprzętu (z możliwością przetestowania), a przede wszystkim konfrontację swoich wyobrażeń o zawodach z rzeczywistością. Byłam pod wrażeniem organizacji eventu oraz oprawy ratunkowo – medycznej. Pogoda dopisała. Atmosfera była fantastyczna, samopoczucie uczestników oraz kibiców także. Ja bawiłam się przednio.

Start kobiet dopingowałam aktywniej niż mężczyzn. Z wielkim szacunkiem patrzyłam na 4 dziewczyny, zmagające się z falą, wiatrem, zdeterminowane do ukończenia każdego z 5 etapów wyścigu. Zaimponowała mi Małgorzata Cieplińska, zwyciężczyni tegorocznej edycji. Dziewczyna ma power. Szacun!
Zmagania panów był równie emocjonujące. Powietrze było gęste od testosteronu. Zawodnicy z mocą Posejdona, szybkością i refleksem Spider-Mana, przecinali fale wiosłami niczym Zeus niebo piorunami. Nie zabrakło dramatów: upadków na deskę, wpadnięć do wody. Walka trwała do samego końca. Ostatecznie pierwsze miejsce wywalczył Krzysztof Mruk.

Pozazdrościłam uczestnikom. Z trudem hamowałam się, aby nie wrócić do samochodu po własny sprzęt. Zdjęcia na blog były wymówką, której użyłam po 2 godzinach obserwacji imprezy z brzegu. Nie pamiętam, kiedy temperatura Bałtyku przekroczyła 22°C i to w Kołobrzegu. Ciepła woda, fale to była najlepsza kombinacja warunków, które sprawiły, że surfing był dla mnie czystą przyjemnością. Oj wyszalałam się na desce. Nie dało się wyciągnąć mnie z wody. Było czadowo.
Uważam, że zawody Planet Baltic SUP Race to super akcja promocyjna tego sportu. W przyszłym roku jest to dla mnie obowiązkowa impreza, nieważne czy jako obserwator, czy jako uczestnik.

NAJPIĘKNIEJSZE MOMENTY TEGO LATA?

Oprócz pierwszej rocznicy bloga (posty z sierpnia 2018 r.) na pewno wschody słońca nad Bałtykiem. Niezapomniane przeżycie. Walka ze swoim lenistwem opłaca się. Staczam ją za każdym razem, kiedy zmuszam się do wstawania o nienormalnie wczesnej porze, aby chwilę później obserwować jak ognista tarcza wyłania się z nad tafli morza. A na dodatek, jeżeli mogę doświadczać piękna zjawiska z wody, będąc na desce … mmmm … nic więcej do szczęścia mi nie potrzeba. Lubię być hipnotyzowana kolorami. Podoba mi się dynamizm barw niczym z obrazów impresjonistów. Uwielbiam patrzeć jak ze wzrostem pozycji słońce zagarnia coraz większy obszar, budząc i ogrzewając swoimi promieniami zaspaną przyrodę. Ten spektakl, chociaż trwa chwilę, pochłania mnie bez reszty. A bycie widzem to wyróżnienie i satysfakcja z przeżywania tak ulotnych i niepowtarzalnych chwil.

Nie zapomnę jak próbowałam wstać na wschód słońca w ostatni weekend lipca. Sobotni przespałam. Niedzielny odpuściłam z uwagi na duże zachmurzenie. Poniedziałkowy był szalony.
Obudziłam się zaledwie 20 minut przed wschodem. Usiadłam na łóżku i nie wiedziałam co mam robić. SHARK patrzył się na mnie, dając do zrozumienia, że jak ruszę tyłek to zdążymy. Ogarnęłam się w 10 minut. Tyle samo zajęło mi dotarcie na plażę, pokonując biegiem 1 km. Już samym wyczynem dla mnie jest noszenie deski. Nigdy nie przypuszczałam, że przyjdzie mi w życiu biec z nią i to jeszcze po ciemku. Dobrze, że moja mama tego nie widziała. Resztkami sił wpadłam na plażę – prawie gubiąc japonki na drewnianych schodach – minęłam namiot piwny, za którego rogiem miałam ujrzeć przepiękny wschód słońca. Rzuciłam deskę, wiosło, upadłam na piasek. Z mojej piersi wydobyło się dramatyczne długie: „Niiiiiiiiieeeeeeee! Nieeeee wieeeerzzzzzęęęęę!!!Oj niiieeee!” oraz kilka równie dramatycznych, nieprzyzwoitych słów, których nie będę przytaczać. Chmury. Dużo chmur. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nie byłam sama. Koło namiotu siedziały równie zdegustowane sytuacją matka z córką. Bałam się zapytać świadków mojego ekspresyjnego entrée, czy jest możliwe, że spóźniłam się na wschód słońca. Co dalej: zostać na plaży i czekać, popływać na desce czy wrócić do łóżka? Znalazłam odosobnione miejsce, przygotowałam SHARKA, usiadłam pogapić się na morze. Ostatecznie instynkt wygrał i poszłam popływać, obierając tradycyjnie kierunek pod wiatr. Po osiągnięciu zamierzonego dystansu zawróciłam deskę. Zamarłam na widok spektaklu, który chwilę wcześniej rozgrywał się za moimi plecami. Byłam tak skupiona na wiosłowaniu, że nie zauważyłam kiedy słońce wyszło. Usiadłam na desce. Chłonęłam ten moment całą sobą. Zamknęłam oczy, wzięłam kilka głębszych wdechów. Było tak cicho i spokojnie. Czułam jak nowa energia wypełnia moje ciało. Gdy przedstawienie dobiegło końca, dobiłam do brzegu, spakowałam sprzęt i wróciłam głodna, z poczuciem dobrze rozpoczętego dnia. Wiedziałam, że to będzie bardzo dobry i długi dzień.

NAJWIĘKSZE WYZWANIE TEGO LATA?

Zdecydowanie zakup kombinezonu piankowego. Nieważne co kupuje kobieta, ona zawsze marudzi przy wyborze: „Ten model mi się nie podoba. Dlaczego ten kolor? Nie ma w innych? Nie pasuje. Za małe. Za duże. Za ciasne. Chyba za luźne. To może przymierzę tamten jeszcze raz?”. Też tak nadawałam w sklepie zanim wybrałam właściwy model dla siebie. Nie zabrakło moich ulubionych standardów: „Czy cellulit jest widoczny?” oraz „Czy moja pupa wygląda w tym dobrze?” (to akurat z „Parady Humoru”). 4 września zostałam właścicielką pianki Bahia firmy O’Neill. 3 dni później wyjechałam nad morze. Testowanie pianki oraz przepiękna pogoda były świetnym pretekstem na wykorzystanie kilku dni urlopu i spędzenie go na wybrzeżu.

Codziennie pływałam na desce, dużo spacerowałam, raczyłam smacznymi potrawami, rozpieszczałam słodkościami. Odpoczęłam od codzienności, zregenerowałam siły. Było cicho i spokojnie, chociaż śmieci – efekt uboczny najazdu turystów – nadal szpecą nadmorskie pejzaże.

NAJBARDZIEJ SZALONY MOMENT TEGO LATA?

Tę kategorię wygrywa koncert zespołu Vespa.
Za namową koleżanki z pracy, gorący sierpniowy wieczór spędziłyśmy na łące Teatru Kana tańcząc, śpiewając, bawiąc się na imprezie otwarcia 23. Mistrzostw Europy Kurierów Rowerowych ECMC2018. Podobno muzyka łączy pokolenia. W przypadku zespołu Vespa nawet narody. Swingowo – rock’n’rollowe rytmy zintegrowały międzynarodowe towarzystwo. Tego wieczoru bariery językowe nie istniały. Luzacka atmosfera stworzona przez zespól, podsycana ironicznymi anegdotami Maćka – lidera zespołu – udzieliła się wszystkim. Energetyczny głos wokalistki Leny porwał tłum do tańca. Czułam się jakbym szalała nie pod gołym niebem, a w nowojorskim klubie muzycznym z lat 30.
To był bardzo dobry pomysł na wieczorny chillout w mieście.

Lato minęło w błyskawicznym tempie. Pogoda była przepiękna, idealna na realizację moich planów. Byłam stale w biegu, ciągle coś robiłam, jakbym chciała nadrobić stracony czas. Łaknęłam wrażeń, chłonęłam piękno, dziękując losowi za możliwość przeżywania niezapomnianych chwil, robiąc to co lubię najbardziej, czyli pływać na desce i prowadzić bloga.
Moja głowa jest już pełna pomysłów i planów na nowy sezon. Nie mogę doczekać się ich realizacji. To zaledwie 8 miesięcy. Dam radę. Co to dla mnie.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.