Czas najwyższy przyznać przed samą sobą, że to koniec… koniec sezonu SUP. Mamy 22 listopada.
To chyba właściwa pora, aby porzucić nadzieję o pływaniu na desce w słoneczne i ciepłe dni oraz wykazać się rozsądkiem w tym całym szaleństwie: bez pianki nie ma pływania na desce SUP jesienią czy zimą.
Pływanie w bluzie termicznej, długich leginsach sportowych oraz butach piankowych tylko dla mnie wydawało się rozsądne. Oczywiście jako świadoma serferka zawsze biorę pod uwagę ryzyko wpadnięcia do wody, stąd na każdą wyprawę zabieram torbę z ciepłymi ciuchami oraz termos z gorącą herbatą.
I tak, będąc odrobinkę szaloną, SUP-owałam w październiku oraz listopadzie. Determinacja!? Zaimponowałam sobie tym, że jako osoba ciepłolubna, potrzebująca do egzystencji temperatury minimum 20°C, byłam w stanie uprawiać ten sport o tej porze roku.
Nikt i nic nie jest w stanie mnie zatrzymać.
Zdecydowałam, że powrócę do miejsc, które odkryłam latem. Im dłużej pływałam, tym więcej pięknych zakątków odkrywałam na nowo. Za każdym razem zaskakiwała mnie cisza, umożliwiająca wsłuchanie się w przyrodę. Mogłam usłyszeć szum drzew, obserwować trening dzikich gęsi szykujących się do odlotu do ciepłych krajów. Nawet ryby przestały chować się w głębinie, stając się jedynymi towarzyszami.
Z przyjemnością wypływałam na środek jeziora, aby w spokoju dryfować nie zakłócając odgłosów natury. Liście mieniły się cudownymi barwami, a ich odbicie w tafli wody, niczym w lustrze, stanowiło spektakularny widok. Miałam poczucie zaburzenia granicy rzeczywistości, jakbym wpływała w inny wymiar.
Długo nie mogłam zdecydować, w którym okresie pływało mi się najlepiej.
Latem kontakt z wodą był łatwiejszy. Wpadnięcie do wody nie stanowiło żadnego problemu. Kostium kąpielowy wysychał momentalnie na moim ciele. Wydaje mi się, że to tylko jedna zaleta. No dobrze, dodajmy jeszcze kwiaty. Roślinność obfitowała w kolory. Soczystość i świeżość zieleni była natychmiast zauważalna. Nenufary stanowiły piękny kontrast na tafli jeziora. Mimo to, ciężko było cieszyć się tym pięknem z uwagi na zatłoczone plaże oraz krzyki chlapiących się w wodzie dzieci. Znalezienie miejsca parkingowego graniczyło z cudem, tym bardziej kawałka plaży w celu napompowania deski SUP. Żal mi było patrzeć na dewastację i zanieczyszczenie kąpieliska.
W październiku miałam poczucie, jakby przyroda powróciła do życia, do swojego normalnego trybu po bardzo silnej eksploatacji przez letników. Woda oczyściła się. Roślinność odżyła. Każdy zakątek jeziora emanował spokojem oraz energią. Było pięknie, zdecydowanie lepiej niż latem.
Oj nie! Znowu się rozmarzyłam! Jak ja wytrzymam bez SUP-owania?
Cóż, pozostaje mi wyczyścić sprzęt i przygotować go na następny sezon.
A samej ćwiczyć formę oraz zbierać kasę na kombinezon piankowy.
No i oczywiście wypatrywać wiosny.
Piękne ujęcia ciszy i spokoju
to musiałbyc super relaks takie jesienne SUP-owanie
Dobrej formy wiosną szalona kobieto 🙂