Nie słuchałam za każdym razem, kiedy ktoś zapewniał mnie, że pewnie sytuacje w życiu przytrafiają się celowo bo są nam przeznaczone. Nie wierzyłam w bycie sterowanym przez los, ani w przypadkowe spotkania z osobami, które mają odmienić nasze życie.
Owszem, żeby łatwiej zaakceptować bycie bezrobotną i to całą bzdurną sytuację z pracą, posiłkowałam się sentencjami: „Tak miało być”, „Wszystko jest po coś”, „Złe rzeczy mają mnie czegoś nauczyć” … Brzmiałam jednak mało przekonywująco. Aż do momentu, kiedy na mojej życiowej ścieżce pojawiła się Nadia.
Był dzień jak co dzień. Po spacerze z psem wsiadłam w samochód. Zamiast wrócić do domu, zaparkowałam na mieście. Postanowiłam pozbyć się zmęczenia pijąc pyszną kawę w ulubionej kawiarni. Usiadłam przy wolnym stoliku w kącie, tak aby pies nie zawadzał nikomu, jak zawsze zamówiłam gorącą latte i zaczęłam czytać magazyn. Kątem oka widziałam śliczną dziewczynę o niebanalnej urodzie, pijącą kawę w samotności. Czułam, że ma ochotę pogadać, ale wstydziłam się nawiązać kontakt pierwsza. Na szczęście miałam psa przy sobie, który pomógł w przełamaniu lodów. I tak dzięki Lupie nawiązałyśmy konwersację, która wydłużyła wspólny pobyt w kawiarni o kolejną godzinę. Nie mogłyśmy się rozstać. Nie wierzyłam w swoje szczęście, ponieważ ta urocza dziewczyna – mieszkająca w Wielkiej Brytanii – okazała się praktykującą miłośniczką pływania na desce SUP. Na dodatek dziewczyna surfera. To była pierwsza surferka poznana w życiu. Co więcej 2 dni po zakupieniu przeze mnie Sharka. Przeznaczenie?! Obiecałam, że zobaczymy się ponownie na kawie w tym samym miejscu, zaraz po moim powrocie znad morza, świeżo po testach nowego sprzętu SUP.
Nie skończyło się na jednym spotkaniu, a każdą wolną chwilę spędzałyśmy razem. Traciłyśmy poczucie czasu za każdym razem, kiedy temat schodził na SUP-a. Ba! Śmiałyśmy się do granic wytrzymałości z gagów ulubionego przez nas brytyjskiego serialu „Parada Humoru” („The fast show”).
Było mi niezręcznie, gdy odrywałam Nadię od obowiązków służbowych. Mimo to, miałyśmy czas na wymianę doświadczeń zarówno tych sportowych jak i życiowych, chwalenie się zdjęciami. Codzienne konwersacje, prowadzone po angielsku, były dla mnie okazją na przypomnienie języka. Czułam się, jakbym znowu była praktykantką na wakacyjnym stażu za zagranicą.
Rozumiałyśmy się bez słów. Dawno nikt nie miał na mnie takiego wpływu. Jej komplementy motywowały mnie do działania. Miałam tyle energii i pomysłów, że nie wiedziałam od czego zacząć. Im dłużej przebywałyśmy razem, tym wiara w swoją wartość, swoje możliwości rosły. Nie było kiedy myśleć o problemach. Obserwowanie jej, jak cieszy się z prezentu, którym była pierwsza koszulka sportowa SUPGIRL mojego projektu – bezcenne. Wspólne SUP-owanie na jeziorze Głębokie – niezapomniane. Odnalezienie osoby, która jest moją siostrą bliźniaczką (duchową, mentalną, intelektualną) – nierealne. Ale się zdarzyło ! Stworzenie dojrzałej, wartościowej przyjaźni w tak krótkim czasie – nieprawdopodobne.
Gdyby nie Nadia, nie byłoby bloga. Gdyby nie ona, powrót do życia następowałby wolniej.
Gdyby los nie zetknął nas ze sobą w sobotnie czerwcowe przedpołudnie, nie spotkałabym swojej bratniej duszy. A już na pewno nie byłabym w miejscu, w którym jestem.