Angielskie impresje

Żadne słowa nie oddadzą uczucia niepewności, kiedy obudziłam się w innym kraju, w obcym domu z czarnym kotem, w obcym łóżku, zastanawiając się czy śnię, czy faktycznie spędzam SUP wakacje za granicą.

Mój pierwszy poranek w Poole był pełen wątpliwości. Na przemian zamykałam i otwierałam oczy, czekając na pojawienie się mojej sypialni. Dopiero, gdy zobaczyłam leżący przy drzwiach plecak, spakowany po brzegi ubraniami i akcesoriami na deskę, uwierzyłam, że jestem we właściwym miejscu i tylko godzina dzieli mnie od spełnienia marzenia o SUP-owaniu w Dorset z Nadią, moją ulubioną SUPGIRL.

Jeszcze kilka miesięcy temu piękno krajobrazów oraz bogatą architekturę Wielkiej Brytanii odkrywałam na kanapie jako wierny widz brytyjskiego programu „Ucieczka na wieś”. Zaś we wrześniu już osobiście eksplorowałam południowo – zachodnie wybrzeże Anglii, zachwycając się miejscami, które wcześniej wabiły mnie ze szklanego ekranu.

Siup na SUP

Bez wątpienia zwiedzanie Dorset z pokładu deski SUP było naszym priorytetem przy układaniu wakacyjnego planu. Ponieważ wybór miejsc okazał się dla mnie zbyt trudny poprosiłam Nadię, aby zabrała mnie do swoich ulubionych.
Byłyśmy zgodne co do odległości: możliwie jak najbliżej. Żadna z nas nie chciała tracić dnia na dojazdy. Już i tak przy planowaniu trasy musiałyśmy uwzględnić zamknięcie przeprawy promowej w Poole, łączącej Sandbanks ze Studland, przez który nadkładałyśmy kilometrów. Także korki na drogach, spowodowane rozpoczęciem roku szkolnego z początkiem września, wydłużyły czas dotarcia do celu.

Bournemouth

Pierwsze pływanie potraktowałyśmy jako rozgrzewkę oraz sprawdzenie moich umiejętności radzenia sobie na twardej desce. Nigdy przedtem nie miałam do czynienia z tego typu sprzętem, więc musiałam wziąć pod uwagę ewentualne trudności.
Na miejsce wodowania wybrałyśmy plażę Branksome Chine Beach w Poole, zaś za cel osiągnięcie mola Bournemouth Pier. Hydrotechniczna przynęta podziałała na mnie motywująco już od pierwszego zamoczenia wiosła, lecz nie wyeliminowała stresu podczas ujarzmiania sprzętu. Podziwianie klifów skąpanych w promieniach porannego słońca było wspaniałym przeżyciem. Dopiero z perspektywy wody mogłam zobaczyć ich gęstą oraz różnorodną architektonicznie zabudowę. Zachwyciłam się chatkami plażowymi, usytuowanymi u podnóża skarp wzdłuż promenady. Cukierkowe kolory elewacji domków podkreślały nadmorski charakter okolicy. Przyznaję, nigdy wcześniej nie widziałam takiego zagospodarowania plaż.

Kolejną nowością były dla mnie tłumy. Przez trzy lata pływania po Bałtyku zdarzyło mi się minąć zaledwie dwie osoby na deskach. Tutaj zaś SUP-owanie przypominało spacer po wodnej promenadzie. Sądziłam, że o tak wczesnej porze będziemy z Nadią same. Bo przecież kto normalny wskakuje na SUP-a o 8 rano i to w niedzielę?

Im dystans do molo ulegał zmniejszeniu, tym widok na serce Bournemouth przypominał mi ten z książki „Deliryczny Nowy Jork”. Miałam wrażenie jakbym wpływała do Coney Island. W tym urbanistycznym misz maszu dostrzegłam jednak piękno, a całość perspektywy wydała mi się spójna. Nie dziwi mnie, że to najatrakcyjniejsza część miasta. Samo molo to istny park rozrywki.  Wieża na jego końcu, którą potraktowałam jako punkt widokowy na okolicę, póki nie zauważyłam lin stalowych biegnących w kierunku brzegu, okazała się początkiem 250-metrowej trasy zjazdowej Pier Zip Line.
Ciężko uwierzyć, że pierwotna konstrukcja molo liczyła zaledwie 30 metrów długości.

Powrót do Branksome Chine Beach kosztował nas sporo wysiłku. Zachodni wiatr płatał nam figle. Momentami wiosłowałyśmy w miejscu. W konsekwencji pokonanie 3 km odcinka zajęło nam prawie godzinę. Dobrą nagrodą za tak wspaniale rozpoczęty dzień była kawa. Lecz zanim doświadczyłam smakowego spełnienia musiałam zaliczyć jeszcze jedno zadanie. Kąpiel w morzu, która dla Nadii była codziennością, dla mnie okazała się nie lada wyczynem. Po moich długich narzekaniach co do niskiej temperatury wody oraz jeszcze dłuższego dopingu koleżanki, który z czasem przerodził się w krzyk motywacyjny, przełamałam swój komfort cieplny. Zaś szantaż sprawił, że zaczęłam pływać. Śmiałam się przez łzy, ale podołałam zadaniu. Poczułam się jak nowo narodzona. Pół godziny później delektowałam się pyszną kawą oraz croissantem z nadzieniem migdałowym w uroczej piekarni Le Petit Prince. Byłam gotowa na kolejne wyzwania.

Studland

Następnego dnia wybrałyśmy się do Studland na piaszczystą plażę Knoll Beach, aby z tego miejsca wyruszyć na SUP-ową wycieczkę do kredowych formacji skalnych Old Harry Rocks, stanowiących końcowy odcinek Wybrzeża Jurajskiego (The Jurassic Coast).

Zaledwie 3 km dystans dzielił nas od tego geologicznego cuda. Chciałam jak najszybciej dotrzeć do celu. Białe skały przepięknie mieniły się w promieniach przedpołudniowego słońca i zjawiskowo odbijały się w błękicie morza. Nie mogłam oderwać wzroku. Podpływałam jak najbliżej, aby przyjrzeć się efektom tworzonym przez wiatr i wodę przez miliony lat. Nie wierzyłam, że jeden z najpiękniejszych zakątków Anglii mam na wyciągnięcie ręki. Mogłam tak siedzieć na desce i patrzeć, patrzeć, patrzeć, gdyby nie wzmagający się wiatr. Dostałyśmy niezły wycisk w drodze powrotnej do Knoll Beach. Osiągnięcie wiktoriańskiej rezydencji Harry Warren House z XIX w., którą udało mi się jakimś trafem uwiecznić na zdjęciu, oznaczało, że znajdowałyśmy się blisko plaży South Beach, a do pokonania pozostała nam połowa dystansu. Ledwo dopłynęłam.

Naszą geologiczną wycieczkę zakończyłyśmy rytuałem kąpieli w morzu oraz chwilą relaksu ze słodkim akcentem cream tea – przepysznym zestawem szczęścia. To niezapomniany smak Anglii.

Zawsze plan B

O ile przez pierwsze dwa dni świetnie radziłyśmy sobie z wiatrem, pływami i prądami morskimi, tak do końca mojego pobytu nie odważyłyśmy się wejść na deskę. Do tego deszcz, który pojawiał się kilkakrotnie w ciągu dnia, wpłynął na dalszą realizację naszych wakacyjnych planów. Skoro nie mogłyśmy zobaczyć SUP miejsc z perspektywy wody, wybrałyśmy klasyczny sposób zwiedzania czyli spacer.

Swanage

Swanage polecam podziwiać z punktu widokowego Peweril Point, z którego najlepiej widać SUP-owy potencjał okolicy. Z tego miejsca rozpościera się cudowna panorama na zatokę Swanage Bay z kredowymi klifami Wybrzeża Jurajskiego i Old Harry Rocks w północnej jej części. Im bardziej na południe, tym zabudowa ulega zagęszczeniu, a naturalny brzeg umocnieniu. Dlatego zarówno zwolennicy przyrodniczego,  jak i miejskiego pływania znajdą w tym miejscu coś dla siebie. Niewątpliwie drewniane molo Swanage Pear, stalowy slip dla łodzi stacji ratunkowej RNLI Swanage Lifeboat Station, wieża zegarowa The Wellington Clock Tower oraz stare kamienne nabrzeża to moje perełki, które warto obejrzeć od strony wody.  

West Lulworth

Do West Lulworth wybrałyśmy się, żebym mogła kontynuować geologiczną wycieczkę po Jurajskim Wybrzeżu. Zamiast dotrzeć nad zatokę Lulworth Cove główną drogą, Nadia wybrała trudniejszą trasę. Przy Cove House skręciłyśmy w lewo w Bindon Road, by po 50 metrach znaleźć się na polnej ścieżce po prawej stronie drogi, rozpoczynając tym samym wymagający spacer pod górkę. Na klif dotarłyśmy szlakiem turystycznym South West Coast Path.

Widok na zatokę powalił mnie z nóg. Bez przerwy robiłam zdjęcia, chcąc uchwycić kolejne odsłony krajobrazu, zmieniającego się pod wpływem gry słońca i chmur. Nie zwracałam uwagi na to gdzie idę. Krzaki jeżyn, oddzielające mnie od krawędzi klifu, kilkakrotnie uratowały mi życie. Spacer kamienistą plażą był dla mnie bezpieczniejszy, a krajobraz równie urzekający. Żałowałam, że nie miałyśmy ze sobą kosza piknikowego.

Zamiast leniuchować poszłyśmy na punkt widokowy, zlokalizowany po zachodniej stronie Lulworth Cove, aby zobaczyć niewielką zatoczkę Stair Hole, chętnie eksplorowaną przez SUP-owiczów.

Następnie zeszłyśmy na ogromny parking, aby stamtąd kontynuować spacer po South West Coast Path do Durdle Door. Po ilości samochodów wiedziałyśmy, że szlak będzie mocno zatłoczony. W konsekwencji musiałyśmy dostosować tempo marszu do pozostałych i ustawić się w kolejce do fotografowania morskich impresji. Durde Door było wisienką na torcie naszej wycieczki. Gdybym mogła cofnąć się do wykładów z geologii na pierwszym roku studiów chciałabym, aby proces erozji był tłumaczony właśnie w tym miejscu. To byłaby bardzo wartościowa lekcja. Skała przypominała mi majestatyczną rzeźbę specjalnie ustawioną w morzu. Tylko całość kompozycji zaburzali turyści, zwłaszcza ci zalegający na plaży. Z przykrością patrzyłam na ludzi, którzy wspinali się po skale, by następnie oddać skok do wody. Żałowałam, że tak unikatowe przyrodniczo miejsce jest ogólnodostępne i skazane na dewastację.

Drogę powrotną do West Lulworth wybrałyśmy przez łąki i pastwiska, z dala od zgiełku i tłumów.
Szłam w milczeniu, zastanawiając się czy kiedykolwiek tu wrócę.

Poole

Nie udało nam się znaleźć okna pogodowego także na pływanie w Poole. Spacer wzdłuż Poole Harbour uświadomił mi jakie możliwości daje to miasto osobom uprawiającym sporty wodne. To nie tylko atrakcyjne położenie, ale również rozwinięta infrastruktura: sklepy, outlety ze sprzętem, wypożyczalnie oraz szkółki sportów wodnych. Wszystko to w zasięgu ręki, dostępne od zaraz przez 7 dni w tygodniu.

Dlatego uwielbiam ten region za ogromny SUP potencjał. Ilość wyjątkowych miejsc do odkrycia wydaje się nieskończona, a nuda i monotonia niemożliwe. Oddałabym wiele, aby wrócić do Dorset, lecz tym razem na dłużej.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.