Zamek Czocha to bez wątpienia jeden z najpiękniejszych zabytków Dolnego Śląska, cieszący się ogromnym zainteresowaniem wśród polskich, jak i zagranicznych turystów niezależnie od pory roku.
Spędzając urlop w Świeradowie Zdroju, nie mogę odmówić sobie przyjazdu do miejscowości Sucha. Zwiedzanie zamku to moja ulubiona atrakcja, mimo że znam obiekt od 28 lat. To, co zostało przede mną odkryte prawie trzy dekady temu budzi mój zachwyt do dziś. Za każdym razem jestem zaskoczona zmianami oraz coraz bogatszą ofertą turystyczno – biznesową. Cieszy również możliwość wstępu z psem, co dla mnie – turystyki podróżującej z bobtailem sporych rozmiarów – jest dużym udogodnieniem logistycznym.
Nie tylko architektura zamku, ale także jego lokalizacja nad Jeziorem Leśniańskim – rozległym zbiornikiem retencyjnym – sprawiają, że jest to wyjątkowe miejsce.
O spędzeniu nocy na zamku oraz zobaczeniu obiektu od strony wody marzyłam od dziecka. O ile nie miałam jeszcze okazji dokonać rezerwacji pokoju hotelowego, tak drugie marzenie udało mi się spełnić zeszłego lata.
Poniedziałek, 9 września 2019 r. był najgorzej zapowiadającym się pogodowo dniem z całego urlopu, stąd spisałam go na straty, układając wakacyjny grafik SUP wycieczek. Poranny deszcz tylko potwierdził prognozę pogody. Tego dnia nie planowałam niczego innego jak wyjazd nad Jezioro Leśniańskie w celu znalezienia bezpiecznego miejsca do wodowania deski. Zależało mi, aby było blisko Zapory Leśniańskiej, ponieważ tę konstrukcję hydrotechniczną chciałam zobaczyć w pierwszej kolejności. Przestało padać, gdy tylko wjechałam na parking znajdujący się w bliskim sąsiedztwie tamy oraz naprzeciwko Campingu Plaży Czocha.
To właśnie ten ośrodek okazał się odpowiednim na wejście na wodę. Szybki rzut oka na plażę tylko rozbudził moje pragnienie pływania. Postanowiłam nie czekać do wtorku, tylko wykorzystać dwugodzinne okno pogodowe. Doceniłam swój rozsądek wożenia deski oraz sportowej garderoby w aucie, zapewniając sobie nieograniczony dostęp do sprzętu niezależnie od okoliczności.
Nigdy nie pompowałam SHARKA tak szybko. Nigdy nie wbijałam się w piankę z takim zapałem.
Wstęp na camping był darmowy z racji końcówki sezonu. Przy SUP spontonie
cenne okazały się możliwości skorzystania z zaplecza sanitarnego oraz zakupu prowiantu
na deskę.
Dojście do jeziora był utrudnione przez niski poziom wody, który odsłonił
stromą skarpę plaży. Moje stopy grzęzły w mule pod ciężarem deski, przez co
bałam się, że zgubię neoprenowe buty lub w najgorszym wypadku wywinę orła
lądując twarzą w błotnistej mazi.
Odetchnęłam z ulgą, gdy tylko znalazłam się na wodzie. Euforia i radość wywołane spełnianiem swojego marzenia zniknęły. To właśnie z tej perspektywy było widać najlepiej konsekwencje suszy, trwającej w Polsce od ponad pięciu lat. Powagę sytuacji można było dostrzec także na ścianie zapory, na której wahania wody zaznaczyły swój ślad. Mimo to, byłam pod wrażeniem konstrukcji. To dla mnie jeden z tych obiektów, które imponują rozmiarami, ale przede wszystkim rozmachem prac budowlanych, stanowiących nie lada wyzwania technologiczne oraz logistyczne prawie sto dwadzieścia lat temu. Podziwianie najstarszej zapory w Polsce z pokładu deski SUP było bez wątpienia ogromnym przeżyciem dla mnie – hydrotechnika.
Kiedy tylko nasyciłam się widokiem zapory, przyszedł czas na dotarcie do Zamku Czocha, co wymagało obrania kierunku na wschód oraz pokonania dystansu około 1,3 km. Jezioro zwężało się tuż za Campingiem Plażą Czocha. Płynęłam w malowniczym wąwozie z porośniętymi gęsto drzewami po obu brzegach. Kolor zieleni dominował także w wodzie, przez co miałam wrażenie jakbym płynęła po trawie. Kontrast kolorystyczny dawały szare gnejsy budujące dolinę. Tuż za zakrętem wyłoniła się bryła zamku zwieńczona nieregularnymi, spadzistymi dachami oraz wieżą, a także przystań dla łódek u podnóża.
Ponieważ gonił mnie czas, a pochmurne niebo ciągle przypominało mi o nadchodzącym deszczu, nie zdecydowałam się wejść na brzeg. Zamiast tego wiosłowałam dalej, chcąc dotrzeć do rzeki Kwisy. Za Campingiem Gościniec jezioro ulegało spłyceniu, uniemożliwiając mi dotarcie do jego końca. Nie odważyłam się płynąć dalej. Wolałam uniknąć ryzyka utknięcia w mule. Zrezygnowałam z zobaczenia Zamku Rajsko. Także zatrważający widok ptactwa brodzącego w śmieciach zmusił mnie do opuszczenia tej części jeziora. Zawróciłam pod Zamek Czocha, przeznaczając kolejny kwadrans na sfotografowanie obiektu z każdej możliwej strony.
Droga powrotna była wyścigiem z deszczowymi chmurami. Na miejsce wodowania dotarłam punktualnie o godzinie 13:00. Wiatr ucichł. Zrobiło się duszno. Zapanowała złowieszcza cisza. Zamiast zakończyć wycieczkę podpłynęłam pod zaporę po raz ostatni, ignorując oznaki zbliżającej się ulewy. Kilka minut później wyciągałam deskę z wody kompletnie przemoczona. Z pośpiechu zapomniałam o grząskim brzegu plaży, więc bosa wyławiałam buty z mułu gubiąc co chwila wiosło.
Również odpompowywanie deski było nieprzyjemne. W konsekwencji mokry sprzęt został wrzucony niedbale do bagażnika. Nie miałam szans na przebranie się w suche ciuchy. Marzyłam tylko, żeby jak najszybciej rozgrzać się w aucie. Zanim odpaliłam silnik zaczął padać grad. Wybuchnęłam śmiechem. Nie mogłam wyobrazić sobie bardziej szalonego zakończenia SUP wycieczki. Było naprawdę wspaniale.