To już czwarta bezsenna noc w moim łóżku. Wstałam o wschodnie słońca rozdrażniona odgłosami miasta budzącego się do życia. Odkąd wróciłam do domu nie potrafię odnaleźć się w szczecińskiej rzeczywistości. Budzę się zmęczona bardziej, niż zanim położyłam się spać. Odwykłam od blasku latarni, które oprócz ulic rozświetlają także moją sypialnię. Jest mi trudno ignorować przejeżdżające auta, kiedy przez ostatni miesiąc szum fal Bałtyku kołysał mnie do snu.
Poranny rytuał picia herbaty przed pracą przestał mnie cieszyć, gdy widok z balkonu zmienił się na bardziej urbanistyczny. Zamiast wysokich sosen mam przed oczami dżunglę budynków, a w nich ciekawskich sąsiadów. Gdzie moja prywatność? Gdzie moje ptaki? Gdzie codzienne koncerty?
Przez pół dnia zastanawiałam się jak spędzę dzisiejsze popołudnie. Jogging? Ten rzadko uprawiany przeze mnie sport zyskał moją aprobatę odkąd mogłam biegać w przepięknych okolicznościach przyrody. Przbieżki leśną ścieżką wzdłuż klifu z orzeźwiającym widokiem na Bałtyk sprawiały mi wiele przyjemności. Otoczenie odwracało moją uwgę od zmęczenia, dzięki temu przez ostatnie tygodnie biłam rekordy dystansów. Nareszcie polubiłam tę formę aktywności, która jest mi niezbędna do budowania wytrzymałości. Teraz odrzuca mnie myśl o bieganiu ulicami miasta w hałasie, dotleniając się spalinami. Dzisiaj joggingowi mówię „Nie”.
Co martwi mnie najbardziej, nie mam ochoty wodować deski na jakimkolwiek jeziorze, do którego jeszcze muszę dojechać i upolować miejsce parkingowe. Zrobiłam się leniwa? Raczej nie. Po prostu przywykłam do dostępu do wody na wyciągniecie ręki oraz gotowosćci sprzętu do pływania w każdej chwili.
Brakuje mi przestrzeni. Brakuje mi fal. Najbardziej zaś uczucia wolności, które daje mi morze. Nie wiem jak mam obejść się bez takich widoków.
Jak mam odnaleźć się w tej miejskiej dżungli? Póki co jadę ze znajomymi na kawę pełna nadziei, że ponownie uda mi się uciec na wybrzeże. To ostatnia szansa na spokojny wypoczynek w ciszy i spokoju przed letnim najazdem turystów.