Ciężko wyperswadować mi surfing. Ani warunki pogodowe, ani uszczypliwe komentarze mojej rodziny nie są w stanie zniechęcić mnie do wyjazdu nad morze, nawet jeśli to tylko chwila radości na desce.
Decyzja o spędzeniu ostatnich dwóch dni wakacji nad Bałtykiem, chociaż podjęta spontanicznie, była strzałem w dziesiątkę. Nie mogłam lepiej zakończyć urlopu.
Bardziej niż o pogodę martwiłam się o swoją kondycję. Nie wiedziałam jak mój organizm zareaguje na kolejny wysiłek fizyczny. Aktywne dwa tygodnie września, spędzone na zwiedzaniu Dorset (Wielka Brytania) oraz eksploracji południowo – zachodniej części Polski, dały mi się we znaki.
Widok plaży i fal podziałały jednak regenerująco i nowa energia wstąpiła we mnie, gdy tylko weszłam na deskę. Cieszyłam się jak dziecko, kiedy zaliczałam czysty ślizg – dopływając do brzegu bez ani jednej zrzutki. Złapanie fali i poczucie prędkości pod stopami było dla mnie najwspanialszym doświadczeniem, które przyspieszało bicie serca, wyzwalało adrenalinę.
Do tego cisza, spokój, pusta plaża… Było pięknie.