Aż trudno uwierzyć, że w nadchodzący weekend witamy lato. Chociaż wiem, że jest to niemożliwe, chciałabym zatrzymać wiosnę na dłużej, ponieważ tegoroczna okazała się dla mnie wspaniałym okresem w życiu.
Globalny kryzys zdrowotny to główny aspekt, przez który zapamiętam wiosnę 2020 na dłużej. Chociaż potrzeba izolacji wpłynęła na każdy aspekt mojego życia, starałam się skupić na pozytywnych stronach sytuacji. Dzięki pracy zdalnej zyskałam dodatkowe półtorej godziny dla siebie w ciągu dnia, które zamiast na dojazdy do pracy mogłam przeznaczyć na rozwój intelektualny, powrót do formy po zimie, czy też pielęgnację relacji rodzinnych i towarzyskich. Spotkania kawowe online z bliskimi pozwoliły mi zachować odrobinę normalności podczas kwarantanny.
Potrzebę SUP-owania zagłuszałam ćwicząc na trickboardzie oraz oglądając „Słoneczny patrol” – mój ulubiony serial lat 90. Codziennym rytuałem stało się zaleganie na kanapie przed telewizorem o godzinie 16:00, aby móc spędzić popołudnie z przystojnym Davidem Hasselhoffem oraz podpatrzeć poczynania amerykańskich surferów, co interesowało mnie najbardziej.
Zazwyczaj podczas serialu słyszałam irytujące skrobanie, dochodzące z dalszej części salonu, gdzie od połowy marca stała nierozpakowana deska racingowa Red Paddle Co Elite 14’ x 27”. Sprawcą odgłosów była moja Panna Kota, która dopominała się kartonu, w którym dostarczono mój nowy sprzęt. Presja zwierzęcia okazała silniejsza od złożonej sobie obietnicy rozpakowania SUP ścigacza dopiero przed pierwszym wodowaniem. Ostatecznie, Panna Kota zyskała swój papierowy zamek, a ja potwierdzenie, że design deski robi na żywo równie mocne wrażenie, co w katalogu. Radość Panny Koty uwieczniłam na zdjęciach. Sami popatrzcie…
Im dłużej pozostawałam w zamknięciu, tym potrzeba pływania rosła. Swoją negatywną energię próbowałam zamienić w coś pożytecznego. Izolacja wpłynęła na moją kreatywność. Skoro pływanie na desce było zabronione, mogłam cieszyć się nią w nieco inny sposób. SUP biurko było genialnym pomysłem na przearanżowanie przestrzeni w domu oraz oswojenie się z wnętrzem na nowo, dzięki czemu łatwiej zniosłam kolejne tygodnie zamknięcia.
Szczytem mojej pomysłowości było wykorzystanie oczka wodnego do SUP-owania. Deska SUPSurf Whip Red Paddle Co, z racji gabarytów, była tą, na której spędziłam święta Wielkanocne na wodzie. Gdzieś między kolejnymi porcjami drożdżowego ciasta, a łykami herbaty i przeczytanymi stronami książki „Barbarian Days. A surfing life” autorstwa Williama Fimmegana, towarzyszyła mi myśl dlaczego tak późno wpadłam na takie rozwiązanie.
Ten SUP-owy konsensus był sprawcą mojego dobrego samopoczucia przez kolejne dwa tygodnie, podczas których uelastyczniałam swoje ciało na indywidualnych sesjach SUP jogi.
Mój pierwszy spacer po wodzie miał miejsce na jeziorze Stolsko z końcem kwietnia. Z wielką radością wodowałam SHARKA. Jednocześnie byłam ciekawa jak poradzą sobie moje mięśnie po siedmiotygodniowej przerwie w wiosłowaniu. Wysiłek fizyczny na świeżym powietrzu podziałał zbawiennie na moje ciało i duszę. Ponieważ nie chciałam przesadzić z wysiłkiem, ograniczyłam wycieczkę do odwiedzenia swoich ulubionych miejsce. Jedno z nich było porośnięte miętą wodną o nieziemsko intensywnym zapachu. Chciałam przywitać się z łabędziami. Jednak te, gdy tylko skróciłam dystans, przefrunęły na niemiecką stronę jeziora, niedostępną dla mnie z uwagi na zamknięcie granicy. Cóż, nie omieszkam wypomnieć im tego nietaktu przy najbliższej okazji.
Możliwość wyjazdu nad polskie morze na długi weekend majowy była dla mnie szansą na kontynuację tradycji otwierania sezonu SUP nad Bałtykiem. Nie sądziłam jednak, że spędzę na wybrzeżu resztę wiosny. Szybko doceniłam korzyści wykonywania pracy zdalnej. Także otoczenie wpłynęło pozytywnie zarówno na moją efektywność zawodową, jak i formę fizyczną. Swój pobyt zmieniłam w obóz treningowy, z rozkładem dnia zapełnionym po brzegi: praca maksymalnie do godziny 16:00, następnie trening sportowy oraz wieczorny relaks. Celem stało się jak najlepsze wykorzystanie mojego czasu. Byłam sama dla siebie. Miałam czas na przemyślenia, spacery, pasje, nowe znajomości. Każdą wolną chwilę spędzałam na zewnątrz, ciesząc się widokami oraz możliwością obcowania z przyrodą
Pełnię szczęścia dawały mi SUP sesje. Za pływaniem po Bałtyku tęskniłam najbardziej. Miałam ze sobą moją całą kolekcję desek, więc narzekanie na warunki pogodowe nie wchodziło w grę. Każda z nich została wykorzystana. Na próżno wyczekiwałam bezwietrznych dni. Tych potrzebowałam na naukę pływania na nowej desce racingowej. Odważyłam się odbyć ulubioną trasę Rewal – Niechorze – Rewal. Pokonanie dłuższego dystansu na pofalowanym morzu pozwoliło mi poznać możliwości i wymagania sprzętu. Chociaż zawody Planet Baltic SUP Race 2020 zostały odwołane, postanowiłam nie zwalniać tempa i trzymać się założonych etapów zdobywania umiejętności na ”Strzale” – tak nazwałam mojego SUP ścigacza.
8 czerwca 2020 r. obchodziłam trzecią rocznicę bycia właścicielką SHARKA. Cieszę się, że mogłam celebrować to wydarzenie w miejscu, w którym zaczęła się moja przygoda ze Stand Up Paddle. Mam do tej deski ogromny sentyment, ponieważ zmieniła moje życie na lepsze. To na niej stawiałam pierwsze kroki w tym sporcie. To na niej zdobyłam amatorsko pierwsze miejsce w zawodach Planet Baltic SUP Race 2019. Przepłynęliśmy razem setki kilometrów. Odbyliśmy niezapomniane SUP wyprawy w przecudowne miejsca. Wycieczka do Trzęsacza należy do jednej z nich.
Kiedy Bałtyk odstraszał ludzi falami i silnym wiatrem, ja stawiałam się na plaży ubrana od stóp do głów w neopren i uzbrojona w deskę oraz wiosło, gotowa przyjąć każde wyzwanie. Już wielkość fal przy prędkość wiatru 6m/s budziła moje przerażenie. Mimo to, wchodziłam do morza ze strachem w oczach i niepewna konsekwencji swojej odwagi. Chociaż moje umiejętności surfingowe nadal pozostawiają wiele do polepszenia, to jednak każdą sesję traktowałam jako terapię psychologiczną, podczas której obnażałam i przezwyciężałam swoje lęki.
Spokojne SUP sesji przy spektakularnych impresjach zachodzącego słońca zaliczam do najpiękniejszych momentów tegorocznej wiosny. Kiedy inni podziwiali to wieczorne przestawienie siedząc na plaży, ja wskakiwałam na deskę, odpływałam od brzegu. Na wodzie odnajdywałam swoje strefy komfortu i intymności, dzięki którym mogłam jeszcze mocniej przeżywać otaczające mnie piękno, skąpane w świetle zachodzącego słońca. Chwile, kiedy na kilka sekund zamykałam oczy, aby całą sobą poczuć rytm morza, były dla mnie metafizyczne. Wtedy zastanawiałam się czym zasłużyłam sobie, że przeżyłam ten trudny dla świata czas bez większych zawirowań?
Mogę być tylko wdzięczna losowi, że udało mi się spędzić tegoroczną wiosnę spokojnie i zwyczajnie. Tak po prostu normalnie.