Urokliwa stacja oraz most kolejowy świadczą, że nad Jezioro Pilchowickie można dojechać pociągiem. Było to możliwe jeszcze w 2016 r. Jednak trasa turystyczna Jelenia Góra – Lwówek Śląski (tzw. Kolej Doliny Bobru) została zamknięta z uwagi na zły stan techniczny torowiska.
Mój jednodniowy pobyt nad Jeziorem Pilchowickim rozpoczęłam od przyjrzenia się stacji kolejowej Pilchowice Zapora, wykonanej z końcem pierwszej dekady XX w. Nie mogłam zignorować zjawiskowego widoku na jezioro, tamę oraz Karkonosze w tle, roztaczającego się z platformy peronu.
To właśnie przy tym obiekcie zaparkowałam auto oraz przygotowałam się do SUP wycieczki.
Dostęp do Jeziora Pilchowickiego zapewniła mi przystań SKŻ Horyzont, znajdująca się u podnóża stromej skarpy tuż pod stacją kolejową. Wstęp oraz możliwość skorzystania z infrastruktury był darmowy. Także bezpłatnie poznałam historię zapory oraz zostałam przeszkolona w zakresie zachowania bezpieczeństwa na wodzie zwłaszcza w rejonie zapory. Instruktaż zakończyłam zapisaniem numeru kontaktowego do Bosmana w swojej komórce, z pozwoleniem na użycie w kryzysowej sytuacji. Ten miły gest sprawił, że poczułam się pewnie.
Dotarcie do wody wymagało pokonania sporej różnicy wysokości terenu. Zapewniłam sobie niezłą rozgrzewkę schodząc wąskimi schodami ze sprzętem na plecach oraz w rękach. Ponieważ całą uwagę skupiłam na bezpiecznym zejściu na pomost, nie zauważyłam otaczającej mnie scenerii, której piękno podbijało poranne słońce. Dzień zapowiadał się słoneczny i bezwietrzny. Wiedziałam, że nie muszę się spieszyć, więc plan opłynięcia całego zbiornika był bardzo realny.
Nie wiem kiedy znalazłam się na jeziorze i nie pamiętam ile czasu zajęło mi osiągnięcie Zapory Pilchowice. Ta zahipnotyzowała mnie od momentu wejścia na wodę. Wiosłowałam w amoku, sfokusowana wyłącznie na obiekcie. Czułam się jak ćma lecąca do światła. Im bardziej skracałam dystans, tym rozmiary konstrukcji stawały się imponujące. Na jej tle wydawałam się bardzo malutka. Pływałam wzdłuż ściany tam i z powrotem, z trudem wizualizując sobie, że schodzi ona na głębokość co najmniej 40 m poniżej zwierciadła wody. Na ścianie zapory widać było upływ czasu oraz deficyt wody w zbiorniku. Czułam się jak na zajęciach praktycznych z projektowania budowli wodnych. Sprawdzałam, czy zostały zastosowane elementy wyposażenia obowiązkowe dla tego typu konstrukcji. Jarałam się myślą swobodnego zwiedzania drugiej co do wysokości zapory w Polsce, wzniesionej w celach ochrony przeciwpowodziowej oraz energetycznych w 1912 r. Było ciężko odkleić mnie od tego miejsca.
Most kolejowy, rozpięty w północno – wschodniej części jeziora, był kolejną równie interesującą budowlą inżynierską na trasie mojej SUP wycieczki. To jeden z wielu obiektów towarzyszących wzniesiony i wykorzystany do transportu materiałów na plac budowy zapory Pilchowice. Dzisiaj, czeka na przywrócenie funkcji turystycznej.
Stalowa kratownica to bez wątpienia inżynierski majstersztyk, który najlepiej prezentuje się od strony wody. To także brama do małej zatoczki, ornitologicznego raju, dającego schronienie wielu gatunkom ptaków. Moja obecność tylko przestraszyła małych mieszkańców jeziora, dlatego zawróciłam nie chcąc denerwować towarzystwa.
Słońce świeciło zaskakująco mocno jak na niespełna połowę września. Zrobiło się gorąco. Marzyłam, aby ochłodzić się w wodzie. Ta jednak przypominała mi zupę szpinakową. Gęsta zielona zawiesina, efekt zjawiska eutrofizacji – zakwitu wody, była dla mnie na tyle obrzydliwa, że nie odważyłam się zamoczyć nawet stóp.
Płynęłam dalej, kierując się na południe. Postanowiłam trzymać się zachodniego brzegu jeziora, co pozwoliło mi zrobić kilka ujęć łódkom zacumowanym na wysokości Agroturystki Przystań Pilchowice.
Dotarcie do końca jeziora zajęło mi sporo czasu. Malowniczy krajobraz odwracał moja uwagę od wiosłowania. Kontemplowałam każdy metr jeziora w pełnym skupieniu. Byłam ciekawa metod zabezpieczenia skarp. Przyglądałam się skałom otaczającym dolinę. Chciałam zapamiętać jak najwięcej rozwiązań technicznych, zapewniających prawidłowe działanie zbiornika oraz bezpieczne przyjęcie ponad 50 mln m3 wody.
Niski stan wody przeszkodził mi zobaczyć miejsce wpływu rzeki Bóbr do jeziora. Zrezygnowałam z próby przeciskania się, gdy tylko zaczęłam haczyć finem o dno i śmieci. Slalom między oponami, blokami betonowymi, a co najgorsze złomem (nie tylko budowlanym), wystającymi ponad zwierciadło wody, wydał mi się niebezpieczny i ryzykowny.
Zawróciłam, obierając drogę powrotną wzdłuż wschodniego brzegu. Rozłożyste drzewa dawały upragniony cień. Odczuwałam zmęczenie po ponad trzech godzinach pobytu na wodzie w pełnym słońcu. Skurcze mięśni stóp zaczęły dokuczać na tyle mocno, że potrzebowałam natychmiastowej przerwy. Znalezienie miejsca do odpoczynku w tej części jeziora nie było łatwe. Skarpy były na tyle strome, że mogłam zapomnieć o zejściu na ląd. Ostatecznie zaparkowałam deskę między skałami. Chcąc utrzymać SHARKA w miejscu musiałam użyć „hamulca ręcznego” – mojego wiosła – blokując pióro w szczelinie skalnej. Trzymanie trzonka utrudniało mi chillout w pozycji leżącej. Mimo to, udało mi się rozprostować nogi.
Zatoczka we wschodniej części jeziora była ostatnim celem na trasie SUP wycieczki. Z uwagi na możliwość dojazdu do tego miejsca samochodem, nie dziwiła mnie obecność wędkarzy rozlokowanych wzdłuż piaszczystej plaży.
Powrót do przystani przebiegał spokojnie i w wolnym tempie. Potrzeba przyjrzenia się ponownie obiektom, zmienionym przez popołudniowe słońce, była tylko wymówką, której użyłam, aby odwlec moment powrotu na ląd. Wpisałam się w krajobraz, zintegrowałam z otoczeniem. Tak bardzo nie chciałam opuszczać tego cudownego miejsca. Czułam niedosyt, chociaż opłynęłam całe jezioro. Spędziłam 5 godzin na wodzie. Pokonałam 12 km dystans. A mimo to miałam wystarczająco sił, żeby podpłynąć pod tamę. Najchętniej resztę dnia przesiedziałabym na desce, uwieczniając na zdjęciach – niczym impresjonista na płótnie – grę światła na ścianie zapory.
Euforia zniknęła, kiedy wyciągałam deskę na pomost. Ze łzami w oczach pokonywałam schody, wspinając się na parking.
Ostatnie spojrzenie na Jezioro Pilchowickie z tarasu widokowego ośrodka dało mi tylko nadzieję, że nie była to jedyna wizyta w tym malowniczym zakątku Polski.