Jeszcze rok temu moje chęci pływania na desce poza sezonem były tłumione jednym zdaniem:
„Nie masz pianki, nie pływasz!”
Pozwólcie, że posłużę się komiksem w celu przedstawienia sytuacji.
Naiwnie myślałam, że docinki znikną wraz z zakupem kombinezonu piankowego. Myliłam się. Kumulacja emocji, towarzysząca każdej mojej kłótni o pójście na deskę, przypada na miesiące zimowe. Zazwyczaj stawiam na swoim. Przegrywam wyłącznie, kiedy chcę pływać na SHARKU będąc chorą.
Zimę rozpoczęłam pechowo, bo przeziębieniem. Do kolacji wigilijnej zasiadłam wyposażona w mega duże opakowanie chusteczek higienicznych. Tylko dla mnie przygotowano 13 potrawę – koktajl zdrowia: miks witamin oraz lek na obniżenie temperatury. Rodzina pozostała głucha na moje pomysły pływania na SHARKU podczas niedyspozycji. Skapitulowałam, chociaż tak bardzo chciałam pojechać nad morze. Akceptacja sytuacji przyszła mi z trudem, odbierając chęci na robienie czegokolwiek. Snułam się po domu bez celu, naburmuszona jak dziecko, któremu nie pozwolono wyjść na dwór. W byciu marudną przebiłam moją małą siostrzenicę.
W oczekiwaniu na powrót do zdrowia oraz odpowiednie warunki SUP-owe spacerowałam wokół ulubionych jezior, siedziałam na pomostach, zastanawiając się jak aktywnie przetrwać zimę.
Zajęcia SUP jogi oraz SUP fitness wpisałam na stałe w swój plan treningowy zaraz po przeżyciu lekcji próbnych. Natomiast weekendy spędzałam w plenerze, uprawiając nordic walking w każdych warunkach pogodowych.
Na deskę weszłam dopiero 19.01.2019 r., dwa dni przed moim wylotem do Norwegii. Co zabawne, jezioro Głębokie było pokryte lodem w 60 %. Zdążyłam w ostatniej chwili. Zamarzło całkowicie następnego dnia. Nie obyło się bez akcji lodołamania, która tylko uatrakcyjniła wycieczkę. To były fajne 2 godziny na wodzie, niestety zakończone niefortunnym zdarzeniem. Moja sportowa nadgorliwość została ukarana. Złamałam SHARKOWI fina, co niemal doprowadziło mnie do zawału. Dalsze pływanie na desce stanęło pod znakiem zapytania.
Z tą wątpliwością wyleciałam do krainy zimna i śniegu. Prawdziwej zimy doświadczyłam w Norwegii. Brak słońca, mróz oraz opady śniegu, praktycznie nieustępujące przez 10 dni mojego pobytu, tylko mobilizowały mnie do pracy. Intensywny zawodowo tryb dnia odreagowywałam wieczorami w saunie, na basenie, traktując pływanie jako jedyną formę aktywności fizycznej. Dopiero w weekend mogłam odpocząć oraz zregenerować siły przed osiągnięciem celu służbowego w następnym tygodniu. Przyjęłam filozofię ‘hygge’, rozpoczynając dzień od chwili dla siebie. Zasiadałam w wygodnym fotelu z miękkimi poduchami z kubkiem herbaty w ręku. W ciepłym blasku lampy obserwowałam płatki śniegu tańczące za oknem, przygotowując się mentalnie na wyjście z hotelu. Sobota była dniem wycieczki plenerowej nad jezioro Kjennerudvannet, zaś niedziela dniem rekonesansu architektonicznej zabudowy okolicy.
Moją turystyczną ciekawość zaspokoiłam także w Oslo, w trakcie podróży powrotnej do domu. Na cel obrałam gmach Opery Narodowej, który w 2009 r. otrzymał nagrodę w konkursie architektury współczesnej imienia Miesa van der Rohe (to samo wyróżnienie przyznano Filharmonii imienia Mieczysława Karłowicza w Szczecinie 6 lat później). Już sama lokalizacja obiektu w ścisłym centrum miasta, w bezpośrednim otoczeniu wody czyni go wyjątkowym, zaś bryła budynku oraz jego wnętrze robią spektakularne wrażenie.
Oczywiście wszędzie, gdzie widzę wodę, tam roztaczam wizję pływania na desce. SUP w Norwegii? Jestem na tak!
Powrót do domu oznaczał powrót do swoich obowiązków oraz nawyków. Oprócz pracy, prowadzenia bloga, standardowo śledziłam prognozy pogody na wolne dni oraz czekałam cierpliwie, aż lód na jeziorach zniknie. Co najważniejsze rozwiązałam problem SHARKOWEJ kontuzji, zamawiając fina w sklepie SurfMix pod koniec pierwszego tygodnia lutego. Ekspresowa dostawa elementu na 5 dni przed weekendem pozwoliła mi zaplanować wycieczkę nad morze. Cieszyłam się jeszcze bardziej widząc optymistyczną prognozę pogody, niecodzienną jak na tę porę roku. W sobotę, 16.02.2019 r. wodowałam deskę w pełnym słońcu, w temperaturze powietrza 9°C, przy sile wiatru 5 m/s, mając zaplanowaną 8 km trasę Rewal – Niechorze – Rewal. Było super poczuć przestrzeń, wolność, które daje mi tylko morze. Kołysanie się w rytmie fal, szum morza, krzyk mew, odpoczynek na plaży u podnóża latarni morskiej, picie gorącej herbaty na drewnianych palach falochronu, zbieranie muszelek – to były te momenty, w których poczułam się szczęściarą. Żyję dla takich chwil. Droga powrotna do Rewala, niestety pod wiatr, była najbardziej wyczerpującym etapem wycieczki. Walka z niewysokimi falami podczas wiatru nie należy do przyjemnych. Wydatek energetyczny ciała jest ogromny, szybko tracę siły. W takich sytuacjach uzmysławiam sobie, jak ważne jest przygotowanie się do sezonu oraz utrzymanie formy w trakcie. Pływanie na morzu to także dobra lekcja SUP – owania w trudnych warunkach.
Nagrodą za odwagę i determinację był obiad w restauracji Wy&Spa w Pobierowie, czyli mój obowiązkowy zestaw: zupa rybna, szarlotka z lodami oraz kawa. Podróż do domu upłynęła w milczeniu, tak jak i reszta wieczoru. Padłam przed 22:00.
Na kolejny wodny spacer wybrałam jezioro Stolsko, które uważam za najpiękniejsze przyrodniczo miejsce w okolicy, dlatego nie dziwi mnie, że zostało objęte ochroną w ramach programu Natura 2000. Wybieram ten akwen, kiedy bardziej niż na pływaniu zależy mi na podglądaniu dzikiej przyrody. Chociaż jezioro jest niewielkie, jego opłynięcie zajmuje około godziny, to zapewnia wiele atrakcji oraz niezapomnianych wrażeń. SUP – owanie z łabędziami, ptasie koncerty, podwodne walki ryb, spektakularne iluzje nieba w niespotykanych układach chmur to te dla mnie najpiękniejsze, których doświadczam za każdym razem, o każdej porze roku. Najlepiej pływa mi się wiosną, zanim zakwitnie wodna roślinność, która latem ograniczy dostęp do niektórych jego części. Mimo to, warto zobaczyć zbiornik w letniej odsłonie. Nigdzie indziej nie widziałam tak rozległych połaci nenufarów. Bezdyskusyjną zaletą pływania po jeziorze Stolsko jest możliwość podziwiania z wody osiemnastowiecznego Pałacu w Stolcu, który jest moim ulubionym obiektem zabytkowym w regionie.
Dzisiaj astronomiczna wiosna. W nową porę roku chciałabym wpłynąć spokojnie, na desce w pełnym słońcu. Liczę na kontynuację dobrej SUP – owej passy, którą cieszę się od połowy lutego. Skoro zimna w tym roku okazała się łagodną, jest szansa na rozpoczęcie sezonu SUP 2019 już w kwietniu. Czuję, że nadarzy się ku temu okazja.
Oprócz doskonalenia umiejętności sportowych stawiam na rozwój osobisty oraz zawodowy, najlepiej poprzez uczestnictwo w konferencjach lub warsztatach. Idealnie byłoby połączyć wszystkie moje zainteresowania jednocześnie tak, jak udało mi się to zrealizować podczas Targów Sportów Wodnych i Rekreacji Wiatr i Woda w Warszawie z końcem lutego. Oprócz zdobycia nowej wiedzy w branży morskiej/jachtowej oraz aktualizacji informacji z budownictwa wodnego zapoznałam się z nowościami na rynku sportów wodnych, jednocześnie pozostając w kontakcie z osobami promującymi pływanie na desce SUP.